Widmo krąży po Europie – widmo „demokracjonizmu”, jak chciałoby się sparafrazować Karola Marksa gdy spojrzymy w jakim tempie rozprzestrzenia się po kontynencie praktyka szkodzenia kandydatom nie pasującym do profilu, który widocznie zatwierdzono w jakichś gabinetach jako ten, w który musi być wpisany kandydat aby móc albo w ogóle wystartować w wyborach, bądź też mieć możliwość rządzić. Wcześniej standardem było, że anulowano proces demokratyczny w Jugosławii, Gruzji, na Ukrainie zmieniając kandydatów po przeprowadzeniu „prawidłowych” wyborów bądź dokonaniu zamachu stanu i oskarżeniach o to, że „zły” kandydat dokonał fałszerstw wyborczych i dlatego wygrał z innymi kandydatami. Chodziło wtedy o to, aby przeciągnąć w orbitę wpływów zachodnich te kraje, które dotychczas się temu procesowi opierały. Wykorzystywano fakt zwiniętego parasola ochronnego Rosji, która była osłabiona po brutalnych dla tego kraju latach 90-tych, po których dopiero dźwigała się z łopatek, a Putin dopiero zaczynał rządzić, próbując samemu wprowadzić Rosję na zachodnie salony jako równorzędnego partnera, którego także będą wszyscy słuchać i z którym będą się oni liczyć.
Gorąca faza „demokracjonizmu”
Po okresie pokojowego obalania niedemokratycznymi metodami rządów, które uznano sobie arbitralnie jeszcze zanim zaczęły się wybory za te, a które osiągnięto w wyniku rzekomych fałszerstw wyborczych doszło także do tego że zmieniono taktykę osiągając swój cel przy pomocy prowokacji, gdzie musiała polać się krew. Wcześniej stosowano metody, które opracował Gene Sharp w opracowaniu „Making Europe Unconquerable: A Civilian-Based Deterrence and Defense System”. Tutaj poszło już na ostro w przypadku kolejnej kolorowej rewolucji na Ukrainie. Potrzeba było krwi aby osiągnąć zamierzony efekt i sfinalizować akcję „demokratyzacji tego kraju”, na którą wydano wcześniej 5 mld dolarów wedle tego co mówiła z rozbrajającą szczerością Victoria Nulland. Zmianę taktyki zastosowano po tym jak ówczesne ukraińskie władze opierały się ofercie Zachodu, którą należało spełnić aby móc stanąć w metaprzedpokoju przed wejściem do Unii Europejskiej. Istotą było odrzucenie niekorzystnej dla kraju oferty Banku Światowego, czyli wzięcia 15 mld dolarów pożyczki w zamian za zniesienie zakazu posiadania ziemi przez sektor prywatny oraz obniżenie emerytur i dopłat do paliw. Identyczną pożyczkę zaoferowała Rosja ale bez takich warunków wstępnych. Późniejsze wydarzenia wszyscy znają, ale nie pamiętają ani genezy oraz wypierają ze świadomości, że po późniejszej prowokacji na Majdanie, w wyniku której zginęli ludzie dokonano nielegalnego zamachu stanu, wybierając nowe władze po ucieczce z kraju Janukowycza.
Domykanie systemu „demokracjonistycznego”
W ostatnim czasie globalistyczne elity przyspieszają strategię „odstraszania” niewygodnych kandydatów. W Gruzji ponownie po 20 latach okazało się, że nie chciano zgodzić się na to aby prezydentem mógł zostać polityk nie mający zamiaru otwierać drugiego frontu z Rosją tak jak polecano zrobić wcześniej gruzińskim władzom. W Rumunii Calim Georgescu najpierw został pozbawiony możliwości startu w drugiej turze wyborów prezydenckich, po tym jak pierwszą turę… anulowano przy pomocy Trybunału Konstytucyjnego. Później został on aresztowany pod zarzutem brania pieniędzy z Rosji. Pokazano skrytkę w której były dolary, a oskarżono go bodajże, że wziął łapówki w walucie euro, bądź było to na odwrót. To już nie było ważne. Ostatecznie nie może on startować w powtórzonych wyborach gdyż nie dopuszczono go do startu. Wreszcie podobną metodę zastosowano w stosunku do Marine Le Pen. Ponad 20 lat temu gdy jej ojciec mierzył się w wyborach prezydenckich z Jaque Chiraciem wywołano międzynarodową histerię, że do władzy może dojść „faszysta”. O te same tendencje oskarżano Jego córkę. Ale że w ostatnich latach zaczęto szukać żywego wroga pod postacią Putina, więc próba dyskredytacji zaczęła orbitować wokół oskarżania Marine Le Pen o bycie agentką Kremla, która na działalność polityczną bierze pieniądze z Moskwy. Ostatecznie aby nie móc startować w wyborach prezydenckich oskarżono ją o „defraudację 3 milionów euro w latach 2004-2016 poprzez zorganizowanie czegoś, co prokuratorzy nazwali systemem, który wykorzystywał asystentów europosłów do pracy partyjnej we Francji”. Skazano ją na 4 lata więzienia i zakazano kandydowania w wyborach przez pięć lat, ze skutkiem natychmiastowym. Sama Le Pen skrytykowała werdykt nazywając go decyzją polityczną i że rządy prawa zostały całkowicie naruszone. Jej zdaniem „we Francji, kraju praw człowieka, sędziowie stosują prawa autorytarnego reżimu”, co jest dla niej „tragicznym dniem dla naszej demokracji”. Jak więc widać gdy trzeba to i można znaleźć sposób na niewygodnego kandydata nie tylko w „dżungli” czyli wschodnich rubieżach Europy ale i w „ogrodzie”, samym sercu demokracji. I pokazać, że wcale nie trzeba już niczego udawać jeśli tym razem „zagrożeniem dla demokracji” nie jest już tylko Putin, ale jeszcze Trump, a więc przedstawiciel kraju, który w Europie cieszył się ogromnym poważaniem, póki europejski salon nie nakazał akurat tego kandydata nienawidzić, ponieważ rzekomo jest on człowiekiem Putina. A przecież niebawem wybory prezydenckie w Polsce, a w związku z nimi ma się odbyć „okrągły stół” poza naszymi granicami. Czyżby więc Polska mogła być następna?