Stało się to co przewidywali zarówno sztabowcy jak i wyborcy Karola Nawrockiego oraz Ci, którzy nie byli emocjonalnie związani z tym kandydatem, ale zwyczajnie widzieli, sięgając pamięcią wstecz, że nie przypominają sobie tak brudnej kampanii, a brak nauki ze strony tych, którzy atakują spowodował w zasadzie, że przewaga nad drugim kandydatem nie jest „constans”, gdyż była tym razem trochę mniejsza, być za ze względu na słabszego kontrkandydata wobec Trzaskowskiego ale to wystarczyło do tego aby i tak z nim wygrał i to zdecydowanie.
Analiza z perspektywy kolejnych wyborów
Patrząc na perspektywę ostatnich 20 lat, które charakteryzowały się, że w drugiej turze wyborów zawsze spotykali się kandydaci reprezentujący Platformę Obywatelską oraz PiS to wynik wyborów kształtuje się 1:4 dla PiSu. Po drugie permanentne namawianie Polaków przez wyborców kandydata PO do tego aby poszli oni na głosowanie, mobilizowało także dodatkowo wyborców drugiego kandydata aby zrobili to samo. W efekcie 20 lat temu frekwencja wyniosła ledwie 50,99 proc., a 1 czerwca 2025 roku 71,63 proc. A to oznacza, że wtedy Lech Kaczyński uzyskał 54,04 proc. głosów czyli ponad 8,25 mln w liczbach bezwzględnych, a Donald Tusk trochę ponad 7 mln. Obecnie przy frekwencji o ponad 20 proc. wyższej obydwaj kandydaci uzyskali wyniki powyżej 10 mln głosów. Zwycięzca zebrał ich ponad 10,6 mln, podczas gdy przegrany 10,2 mln. Pomijając kolejne wybory prezydenckie w których wygrywał kandydat PiS przewaga nad przegranym kandydatem PO maleje, ale cały czas jest znacząca i wynosi kilkaset tysięcy głosów.
Przegrać z samym sobą
Nie pierwszy więc raz rzeczywistość udowodniła, że krzykliwe nawoływanie do głosowania z ostrzeganiem przed tym aby nie wygrał kandydat tych „gorszych”, „mniej wykształconych”, „głupich”, „którzy wybrali alfonsa i kibola” jest nieskuteczne, bo spowoduje tylko odwrotną reakcję od tej, którą zakładali autorzy apelu. Brak uczenia się przez tych przegranych, a uprawianie jeszcze gorszej kampanii nienawiści i bardziej prymitywnych narzędzi czarnego PR-u może w efekcie spowodowało zmniejszenie przewagi zwycięzcy nad przegranym ale i tak nie była to tak mała przewaga aby można było mówić, że wybory zostały „skręcone”. Nasuwa się więc pytanie czy jest to wygrana całego PiS czy też patrząc na patologiczne treści jakimi karmiono swoich wyborców ze strony członków oraz akolitów całej Koalicji Obywatelskiej jest to klęska POtologii. A klęska POtologii oznacza klęskę zarówno wszystkich polityków powielających patologiczną narrację o „alfonsie” i jego elektoracie, ale także tych, którzy włączyli się w kampanię wyborczą za tym kandydatem, który nie miał nic sensownego do powiedzenia w pięciu językach, którymi na co dzień włada. A tutaj przecież lista jest długa, poczynając na celebrytach, aktorach, artystach, poprzez sportowców, a kończąc na chyba najbardziej haniebnej liście ludzi rzekomo reprezentujących nauki społeczne i humanistyczne. Tutaj chyba najbardziej warci zapamiętania na przyszłość są ludzie będący profesorami czyli Radosław Markowski, Jan Hartman czy Paweł Bilewicz.
Zwycięstwo frakcji trumpowskiej
Oprócz emocjonalnego wydźwięku, polegającego na radości, że nie wygrała cała frakcja kojarząca się z różnymi szkodliwymi pomysłami związanymi z „zielono-tęczowym” ładem oraz ustawą o „mowie nienawiści, będącej jednocześnie prawnie wprowadzoną cenzurą, a także wciąganiem Polski do wojny jako części „koalicji chętnych” to można przecież stwierdzić, że wygrała opcja trumpowska. Przed wyborami przyjechała przecież do Jasionki przedstawicielka obozu prezydenta USA i namaściła oficjalnie Karola Nawrockiego, który wcześniej był w Stanach Zjednoczonych i zrobił sobie z Trumpem zdjęcie. Można więc oczekiwać, że zderzać się będą w Polsce dwie wizje. Możliwym jest, że Nawrocki będzie hamulcowym dla wszystkich projektów które miałyby wprowadzać do Polski globalistyczną agendę, ale z drugiej strony szykować to może powrót do władzy PiSu, a do tego przewidywać można całkowite podporządkowanie Nawrockiego ekipie obecnego prezydenta naszego największego sojusznika. Spodziewać się więc można że nowo wybrany prezydent, jeśli nie pojawi się w Polsce „opcja rumuńska”, a więc wyniki wyborów nie zostaną unieważnione będzie jeszcze większym powodem do żartów ze względu na swoją bardzo toporną prezencję, o wiele niższą od Dudy inteligencję, brak doświadczenia w polityce oraz dyplomacji, a także obycia w związku z tym na politycznych salonach. To będzie także test na wiarygodność związaną z tym, że obiecał on że będzie się sprzeciwiał wysyłaniu wojsk polskich na Ukrainę czy też członkostwu Ukrainy w NATO. Ale przecież deklarował on, że różne zielone łady są czymś czego on nie popiera w przeciwieństwie do PiS-owskiego przecież premiera Mateusza Morawieckiego. Szybko więc może się okazać na ile będzie on konsekwentny w tym co mówił, a na ile „ulegnie naciskom” tak jak to tłumaczyli Lech Kaczyński i Milos Zeman podpisując ostatecznie Traktat Lizboński. Na pewno nie można się spodziewać, że wygrała opcja propolska, bo nadanie tego „obywatelskiego” kandydata ze strony głównej partii opozycyjnej nasuwa jednoznaczne analogie, że te wybory wygrała głównie obecna Ameryka. A Polska może zostać użyta do obecnych rozgrywek Trumpa w tym regionie w zależności od tego jaką ostatecznie przyjmie on tam strategię.