Od ponad 30 lat codziennie jesteśmy bombardowani informacjami jakoby nasz kraj był wolny, suwerenny, niepodległy, demokratyczny i bezpieczny. Są to różne słowa-klucze mające nam stwarzać ułudę życia w raju, do którego suchą stopą wskoczyliśmy z dnia na dzień i nastąpił Fukuyamowski „koniec historii”. Ostatniej soboty mogliśmy się przekonać, że ludzie odpowiedzialni za jedno ze słów-kluczy czyli bezpieczeństwo nie potrafili go zachować w stosunku do siebie samych.
Policjant podczas interwencji na warszawskiej Pradze użył broni palnej wobec napastnika uzbrojonego w maczetę. Zamiast jednak unieszkodliwić dzięki temu napastnika, unieszkodliwił… swojego kolegę po fachu, wskutek czego kolega zmarł po przewiezieniu do szpitala.
To kolejny przykład tego, że z bezpieczeństwem w naszym kraju nie dzieje się najlepiej. Przykładów w ostatnim czasie jest nazbyt dużo, a wiąże się to z tym o czym słyszałem już kilka lat temu od jednego z policjantów, że wielu policjantów będzie odchodzić ze służby co cywila i zacznie brakować chętnych do pracy. To przekłada się na coraz gorszą jakość szkoleń, które są krótsze, a w konsekwencji policjant o wiele słabiej przeszkolony trafia na nasze ulice i ma być odpowiedzialny za nasze bezpieczeństwo. Wielu mówi, że ryba psuje się od głowy, a patrząc na zapomnianą już chyba sprawę Komendanta Szymczyka, która odpalił sobie w budynku komendy granatnik, nie wiadomo czy przywieziony do naszego kraju w sposób legalny z Ukrainy to jak można oczekiwać aby policjanci w sposób kompetentny mogli przeprowadzać interwencje, które mają właśnie chronić nasze bezpieczeństwo? Tutaj akurat przyjechały na miejsce zdarzenia dwa patrole, a przecież nie raz się słyszało, że do interwencji nie ma żadnego patrolu, bo np. tak jak w Trójmieście, na jeden, bardzo duży rejon często przypada jeden radiowóz. Jak w związku z tym można mówić o „sukcesie” w naszym kraju jeśli choćby ta interwencja mogła być przypuszczalnie związana z błędami w szkoleniu?