Liberalny salon sugeruje, że Amerykańskie rozmowy z Białorusią mogą być powodem do wpadnięcia w panikę wielu rosyjskich urzędników. A wszystko dlatego, że doszło do spotkania Amerykanów z Białorusią na temat złagodzenia sankcji wobec białoruskich banków oraz potażu, który jest składnikiem nawozów. W zamian Białoruś uwolniła 3 więzionych Amerykanów. To niby miało wywołać na Kremlu konsternację według głównego nurtu, ponieważ Łukaszenka rzekomo nie jest w ogóle samodzielny, do tego oczywiście jest izolowany przez świat i wykorzystywać miałby zmianę władz w Waszyngtonie do tego aby móc złapać oddech, bo przecież Putin przydusza Białoruś do ziemi po ostatniej, nieudanej kolorowej rewolucji, gdy próbowano w 2020 roku zamontować w Mińsku na stanowisku prezydenta całkowicie sterowalną przez Zachód Swietłanę Cichanouską, która ostatecznie wylądowała w Polsce formując sobie w przez nikogo nie uznawany rząd na uchodźctwie. Widać w tej retoryce brak zwrócenia uwagi na fakt, że ostatnia próba obalenia legalnie wybranego Łukaszenki była finansowana z pieniędzy płynących z USAID, które Trump postanowił zamknąć i zacząć rozmawiać z Białorusią na innych zasadach, nie ingerując w to, kogo tam wybrano. Co widoczne było po ostatnich wyborach na Białorusi, w której tym razem nie było żadnych rozruchów, bo już nie było widocznie finansowania całej hucpy.
Mądrość Łukaszenki
Mainstream próbuje udowadniać, że spotkanie na Białorusi Christophera W. Smitha oraz dwóch innych urzędników w sprawie uwolnienia więźniów oraz poluzowania sankcji mają niby dać sygnał Rosji, że nie może uciskać Białorusi. Można jednak być pewnym że Łukaszenka pomny doświadczeń z Zachodem z ostatnich 30 lat nie ma zamiaru ani nic udowadniać Putinowi, ani tym bardziej zmieniać kursu na zachodni. Jest to naturalnie okazja do odmrożenia stosunków z Ameryką, która postanowiła nie angażować się w wewnętrzną politykę ale być może jest to także jej reakcja na deklarację Łukaszenki po wygranych wyborach, że rozmieści on w swoim kraju Oresznika, który powinien wystarczyć na tych, którzy będą próbowali ingerować w ich politykę, łącznie z siłowymi próbami zaatakowania bądź przejęcia kraju. Można się jednak zapytać anegdotycznie Łukaszenki czy jest się obecnie z kim bić, jeśli Amerykanie nie mają zamiaru, a czujący się jak zbite psy po tym, co powiedział w Monachium J.D. Vance mają twarz zapłakanego, przewodniczącego Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, który rozbeczał się w kobiecym stylu podczas swojego przemówienia, które zamykało konferencję. Do tego przecież Białoruś jest w sojuszu z Rosją oraz krajem partnerskim BRICS, więc to co robi nie wynika z jej ograniczonego pola manewru ale świadomości tego, że może współpracować z tymi ośrodkami, które nie będą wymuszać na niej tego, co próbował wymuszać Zachód, próbując w różny sposób podchodzić do Łukaszenki, choćby poprzez propozycję tzw. partnerstwa wschodniego.
Zmiana kierunku Amerykanów
Główny nurt medialny nie jest w stanie przyjąć do wiadomości, że nowa administracja Trumpa chce skupić się na inny rejonach świata i dlatego próbują tego typu spotkania podnosić do rangi niemalże prób szantażu Putina tak jakby Łukaszenko urodził się niemalże wczoraj i czekał tylko na to aby móc układać się do woli z Amerykanami. Tym czasem mądrość Jego polega także na tym, że o swoim kraju może on decydować we własnym gronie, a o Ukrainie prawdopodobnie zadecydują Putin z Trumpem bez samej Ukrainy, na której tak naprawdę panuje przecież „bezkrólewie” i najnowsze doniesienia mówią o tym, że zgoda na wydobycie przez Amerykanów minerałów w zamian za dotychczasową pomoc temu krajowi będzie dla niej czystym biznesem, obwarowanym samymi korzyściami dla tego kraju. Białoruś nadal natomiast zachowa sobie to, o co de facto bito się z na Białorusi w 2020 roku. Podczas gdy naiwnie wierzono w to, że walka toczy się realizację oklepanych haseł typu „wolność i demokracja” to chodziło o przejęcie po obaleniu Łukaszenki majątku wartego ok. 150 mld dolarów, wprowadzenie w tym kraju ustawy, która by powodowała, że jedynym legalnym językiem urzędowym byłby język białoruski, którego używa mała część społeczeństwa i byłaby taką samą dyskryminacją jak to co wprowadzono na Ukrainie. W końcu trzecim celem było wyjęcie Białorusi z międzynarodowej układanki, która pokazywała że ta pozycjonuje się w strefie eurazjatyckiej i umieszczenie jej w strefie wpływów euratlantyckich na typowo postkolonialnych warunkach. Nie widać aby Trump miał takie ambicje, więc i Łukaszenka nie musi wcale puszczać żadnych ostentacyjnych sygnałów Putinowi, że ma zamiar w jakikolwiek sposób się od niego odłączać.