Nie pierwszy już raz ale i nie ostatni dochodzi do sytuacji, że nasz sąsiad zza wschodniej granicy urządza sobie paradę z czerwono-czarnymi flagami. Nie pierwszy i nie ostatni raz wywołało to oczywiście oburzenie wśród rodaków, a Minister Obrony Narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz nazwał to „prowokacją” (w domyśle dla odbiorców rosyjską). Dodatkowe oburzenie wywołało to, że flagi symbolizujące organizację odpowiedzialną za śmierć i łzy setek tysięcy Polaków, Rosjan, Czechów, Żydów i Ukraińców były przymocowane do podarowanych przez nasz kraj Rosomaków. A przecież taka sytuacja nie powinna nikogo zupełnie dziwić, gdyż nasz rząd, zarówno ten jak i poprzedni oraz politycy partii opozycyjnych gorliwie nawoływali do bezwarunkowej pomocy Ukrainie w walce z rosyjskim najeźdźcą kierując się zarazem naiwną miłością wobec Ukrainy, jak i zoologiczną nienawiścią do Rosjan, co przybrało karykaturalne wręcz kształty chociażby poprzez poparcie wykluczenia z zawodów sportowych sportowców rosyjskich i białoruskich bądź odwoływanie wydarzeń kulturalnych.
Nie ma sentymentów
Historia takich „incydentów” jest przecież długa, polscy politycy doskonale zdają sobie sprawę jaka ideologia jest na Ukrainie hołubiona. Niedługo po nielegalnym zamachu stanu w 2014 roku na Ukrainie władze Kijowa przemianowały pięć ulic na Prospekt Stepana Bandery. Wprawdzie później Okręgowy Sąd Administracyjny Kijowa anulował tą decyzję, ale ostatecznie w 2021 roku Sąd Administracyjny w Kijowie uznał za legalne przemianowanie tych ulic na Prospekt Bandery. A przecież mieliśmy także inny paradoks, gdy ówczesny Minister Zdrowia Andrzej Niedzielski przyjechał do Lwowa, w którym leczyli się weterani wojenni. I został sfotografowany na tle banderowskiej flagi, która jak tłumaczono była własnością jednego z żołnierzy. Niedługo potem podobny „przypadkowy” incydent zdarzył się z ówczesnym Ministrem Obrony Narodowej Mariuszem Błaszczakiem, który składał wiązankę pod ścianą poległych w Kijowie, a w sąsiedniej części muru znajdowała się flaga UPA. W końcu także i za nowych rządów mieliśmy sytuację, gdy na Campus Polska Przyszłości w Olsztynie Dmytro Kułeba stwierdził w odpowiedzi na pytanie jednej z kobiet o Rzeź Wołyńską, że do Olsztyna zostali wygnani w ramach Akcji Wisła Ukraińcy ze swoich ziem, co później tłumaczono pokrętnie, że nie oznacza to żadnych roszczeń terytorialnych wobec Polski. Dodać można do tego fakt corocznych marszów ku czci pamięci Bandery 2 stycznia każdego roku. Brak jakiejkolwiek skruchy za ludobójstwo na Wołyniu też oznacza, że po polityce tego państwa nie można się spodziewać kroków, które by były odczytane jako wdzięczność z ich strony za okazaną bezgraniczną pomoc, a właśnie tego że na takie kroki będą oni sobie pozwalali zamiast oczyścić zupełnie z przestrzeni nieprzyjazne nam symbole i prawnie tępić gloryfikowanie morderców i ludobójców. A przecież na Ukrainie roi się od pomników Bandery czy Suchewycza.
Proszę ważyć słowa
Do tego typu zachowań prowokują sami politycy zarówno z PiS jak i z PO. Przykładowo Andrzej Duda próbował zamknąć usta nieżyjącemu już księdzu Isakowiczowi-Zaleskiemu, który domagał się pamięci o ofiarach mordów dokonywanych przez Ukraińców mówiąc do niego aby ważył słowa. Incydent ze składaniem wiązanki pod ścianą pamięci przez Błaszczaka zakończył się tym, że wypominanie mu tego nazwano „rosyjską narracją”. W końcu najświeższa historia nerwowej reakcji Tuska także daje świetną okazje do wykorzystywania tego przez Ukraińców. Tusk powiedział dziennikarce ukraińskiej, że niech do piekła pójdą Ci, którzy w sytuacji w jakiej jesteśmy dzisiaj wszyscy, gdyby w takiej sytuacji wyciągali historię, żeby się znowu kłócić czy bić między sobą. A od lutego 2022 roku do tego po internecie krążyła instrukcja dla mniej myślących, która nakazywała naśmiewać się z tych, którzy śmieli by w tej sytuacji wspominać o UPA i Wołyniu. Duży wkład w takie zachowania mają także „naukowcy” oraz publicyści. Choćby Grzegorz Motyka, który napisał książkę o „Akcji Wisła” do tytułu dopisał w najnowszym wydaniu książki „Komunistyczna czystka etniczna”. Negowanie tejże zbrodni przez Ukraińców ma swoją bogatą historię także w Gazecie Wyborczej by wspomnieć tylko publicystykę Jacka Hugo-Badera przypomnianą kiedyś w miesięczniku „Dziś” bądź artykuły pt. Jak Moskwa rozpętała piekło na Wołyniu autorstwa Mirosława Czecha.
Końca nie widać
Lata tolerowania takich zachowań, kneblowania i zagłuszania krytyków uległej postawy wobec Ukrainy oraz domagających się godnego upamiętnienia ofiar strasznych mordów na Polakach, pochowanych gdzieś na polach, w anonimowych miejscach zbierają żniwa w postaci bezwzględnego wykorzystywania tego przez Ukrainę. Na naiwność bowiem nie ma miejsca w polityce, szczególnie jeśli kraj ten nie rozliczył się z przeszłości, a druga strona daje mu powód do tego aby wykorzystywać to politycznie poprzez choćby blokowanie polskiego tranzytu przez Ukrainę, wpuszczanie do Polski przemysłowego zboża oraz domaganie się kolejnego sprzętu wojskowego, bo poprzedni został zezłomowany. A przecież nie można spodziewać się końca takich zachowań, a wręcz także eskalacji jeśli dodamy do tego wchodzenie na polski rynek ukraińskiego kapitału, choćby wymieniając tutaj usługi pocztowe, transport kolejowy w miejsce niszczonego świadomie PKP Cargo czy też przejmowanie zakładu z mrożonkami i zwalnianie wszystkich pracowników. A przecież jest jeszcze zagrożenie tym, że do Polski zaczną przyjeżdżać masowo weterani wojenni z syndromem powojennym, a kto wie czy ewentualny sprzeciw polskich władz wobec dalszej pomocy Ukrainie nie mógłby skończyć się jakimś zamachem, co ostatnio zdarzyło się w Rosji gdy zginął w wyniku podłożenia bomby jeden z ważnych generałów. Zagrożeń przez lata zaniedbań i bezgranicznej otwartości jest dużo, przy których flaga na polskim Rosomaku to tylko mały „incydent”.