Bułgarsko-turecki pragmatyzm


Podczas gdy Europa odcina się stopniowo od tanich surowców z Rosji, pogłębiając swoje problemy kosztowe, a przez to kryzys gospodarek to istnieją kraje, które próbują to wykorzystać i nie przejmując się ani naciskami ze strony Europy, ani tym że powinno się rzekomo po 3 latach nadal wspierać Ukrainę w dążeniu do „wolności” bądź „odzyskania utraconych terenów”. Tym bardziej więc nie brakuje krajów, które nie dzielą ropy i gazu na te „demokratyczne” oraz „zbrodnicze”. Jeśli więc Europa nie odpowiedziała na propozycję Putina, że „wystarczy wcisnąć guzik i ropa popłynie nitką jamałską”. Jeśli to do tego nie kryje się radości z powodu zablokowania nitek Nord Stream 2 z powodu ich zniszczenia, a Ukraina nie była zainteresowana aby przez jej terytorium płynął gaz na Słowację to Turcja oraz Bułgaria stwierdziły że trzeba puszczać gazu od ich strony jeszcze więcej.

Zwiększyć przepustowość

„Niedemokratyczny” gaz z Rosji oraz regionu Morza Kaspijskiego, może wic popłynąć na przyspieszonych obrotach przez wspólną granicę bułgarsko-turecką. Zamiast więc zajmować się buńczucznymi zapowiedziami zwiększania wydatków na zbrojenia i budowania paranoicznych wizji napaści na ich kraje przez Rosję eksperci rozmawiają w celu przeglądu istniejących umów do 2 maja, co ma się przełożyć na decyzję w sprawie zwiększenia przepustowości tranzytu granicznego. Taką informację podało bułgarskie ministerstwo energii podczas spotkania obu ministrów energetyki w Baku. Taka postawa nie dziwi gdy się zorientujemy, że Bułgaria jest jedyny aktywnym szlakiem gazociągowym dla rosyjskiego gazu, który miałby płynąć do Europy. Stało się to po tym jak Ukraina anulowała długoterminowy kontrakt z rosyjskim PJSC Gazprom na tranzyt do 40 mld m3 gazu rocznie. Bułgarska trasa transportuje 16 mld m3 rocznie i jest wykorzystywana przy prawie pełnej przepustowości, będąc przedłużeniem Turkish Stream, który jest gazociągiem czarnomorskim, omijającym Ukrainę.

Miałby kto na tym skorzystać

Chętnych na tego typu propozycję nie brakuje, w związku z zablokowanymi innymi opcjami. Nie dziwi choćby decyzja Słowacji, która ma zamiar zwiększyć dostawy z Turkish Streatm jeśli straciła ona dostawy z Rosji przez Ukrainę. A przecież na Gazpromie polegają także Serbia oraz Węgry. Do tego sama Turcja proponowała nie raz zwiększenie dostaw gazu do Europy, chcąc zwiększyć własny miks gazowy, gdyż długoterminowe umowy z Gazpromem wygasają w tym roku. Na tym polega na pewno Bułgaria, która traktuje Turcję jako swojego strategicznego partnera w realizacji dywersyfikacji i bezpieczeństwa energetycznego. „Bułgaria nie korzysta z gazu TurkStream/Balkan Stream, ale zarabia ponad 100 mln euro rocznie na opłatach tranzytowych”. Pomysł Turcji oraz Bułgarii stoi w sprzeczności z wypowiedzią Martina Vladimirova, wybitnego eksperta ds. energetyki z wpływowego think tanku CSD, który niedawno stanowczo stwierdził, że dni TurkStream są policzone. Nie bez powodu zarzucił on Bułgarii to, że brak jej odwagi w pewnych sprawach, gdyż zarobki na tranzycie gazu są śmiesznie niskie Jego zdaniem, a przecież Bułgaria „może zwiększyć przychody, stając się głównym krajem tranzytowym dla alternatywnych dostaw LNG do Europy… i w większych ilościach niż obecny TurkStream. Wymaga to tylko odwagi i woli politycznej”. Pytaniem otwartym pozostaje więc w jaki sposób Bułgaria skorzysta na zwiększeniu przepustowości Turkish Stream i czy będzie w stanie renegocjować swoje korzyści z tym związane jeśli zarzuca się jej to, że otrzymuje okruchy ze stołu swojego potężniejszego partnera.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Related Post