Estonia w ostatnim czasie kojarzy się przede wszystkim z obecną szefową dyplomacji Unii Europejskiej Kają Kallas. Zasłynęła ona różnymi wypowiedziami, które z punktu widzenia tego z jak małego kraju pochodzi wywoływać mogą duże rozbawienie. Oto zanim zaczęła być szefową dyplomacji była przesłuchiwana jako kandydatka na to stanowisko w Parlamencie Europejskim. Sama ona uważała się za świeżą twarz, choć stanowisko jakie zaprezentowała podczas przesłuchania raczej świeżością się nie wyróżniało. Między innymi zaczęła od pogróżek wobec Chin, mówiąc że Chiny muszą poczuć koszty swojego wsparcia dla wojny Rosji przeciwko Ukrainie. Do tego jej „świeżość w polityce” wyróżniała się tym, że wzywała ona do zwycięstwa Kijowa. „Jednocześnie wezwała blok do wykorzystania wszystkich zamrożonych aktywów Rosji — ok. 300 mld euro (1,3 bln zł) — w celu odbudowy Ukrainy. — Rosja niszczy Ukrainę i powinna za to zapłacić”. Do tego wyraziła się niby jasno, popadając jednak zarazem w sprzeczność, że jest ona za pokojem, aby chwilę później powiedzieć, że „musimy znaleźć się w sytuacji, w której Rosja przegra swoją ostatnią wojnę kolonialną”.
Wyprodukujemy amunicję
Jej ojczyste państwo bierze sobie chyba do serca jej „świeże” podejście do polityki, gdyż Estonia planuje chociażby wybudować u siebie fabrykę materiałów wybuchowych. Jak powiedział minister obrony Estonii Hann Pevkura „w Europie brakuje zdolności produkcyjnych materiałów wybuchowych, dlatego budowa nowych zdolności jest niezbędna, aby zapewnić bezpieczeństwo dostaw dla firm w Estonii i całym regionie”. Estońska „walka o pokój” jak widać nabierać ma dopiero rozpędu, bowiem fabryka ma zacząć produkcję w 2028 roku i materiały mają być wykorzystywane w pociskach, minach i głowicach nuklearnych. Do tego w „walce o pokój” Estonia wyróżnić się chce tym, że ma zamiar wydać w najbliższym czasie na zbrojenia 5,4 proc. swojego PKB. Estoński minister nazwał to historyczną decyzją z punktu widzenia estońskiej obrony narodowej.
Baza potrzebna, bez kontaktu z bazą
W „walce o pokój” na którym tak zależy Kaji Kallas Estonia ma zamiar zbudować bazę wojskową, mającą zapewne chronić kraj przed śmiertelnym wrogiem, który miałby czyhać na małą Estonię. Baza ta miałaby wzmocnić obecność wojskową przy granicy z Rosją. Miałyby znaleźć się tam siły sojusznicze, w tym żołnierze z Wielkiej Brytanii oraz USA. Wydawać by się mogło, że liczący 1,3 mln mieszkańców kraj miałby zbudować bazę, w której stacjonowałoby co najmniej kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, tymczasem jak się dowiadujemy baza ta „ma umożliwić stacjonowanie kilkuset żołnierzy”. Dla wzmocnienia przekazu o tym, że wszystko ma być robione dla wzmocnienia bezpieczeństwa kraju generał dywizji Vahur Karus powiedział, że nowa baza „wyśle sygnał mieszkańcom, że państwo estońskie ma silną obecność”. Ta decyzja podyktowana jest działaniami Rosji przy granicy z Estonią. „Według estońskiej Służby Wywiadu Zagranicznego, w 2024 roku w pobliżu granicy z Estonią utworzono dwie duże jednostki wojskowe: 44. Korpus Armijny oraz 69. Dywizję Zmotoryzowaną należące do 6. Armii Ogólnowojskowej. W drugiej połowie roku rozpoczęto także formowanie 68. Dywizji Zmotoryzowanej, również wchodzącej w skład tej armii”. Jak więc można zauważyć owa „sila obecność” kilkuset żołnierzy bez wątpienia wystarczy na dywizje oraz korpusy rosyjskie, a nawet być może jak powiedział niedawno gen. Skrzypczak estońscy żołnierze wraz z sojusznikami pogonią zapewne Rosję za Ural. W końcu w byciu głównym dywersantem na ten region widocznie chcą wyprzedzić Polskę. A „świeżość w polityce” Kaji Kallas czy też estońskich ministrów na pewno zapewni skuteczność działań.