Postęp i udoskonalanie demokracji w Rumunii trwa niezmiennie od jesieni i jak widzę zmierza w jednym określonym kierunku, czyli wspominanego już nie raz przeze mnie demokracjonizmu. Aresztowany dzisiaj Calin Georgescu wygrał 24 listopada wybory prezydenckie w I turze z wynikiem głosów 22,95 proc.. Druga była Elena Lasconi, która zdobyła niecałe 20 proc. głosów. Później okazało się, że uważany za „skrajnie prawicowego” Georgescu popełnił największe przestępstwo już wtedy mając czelność zdobyć więcej głosów niż Jego największa rywalka w wyborach. Tego było już za wiele i 6 grudnia rumuński Sąd Konstytucyjny „podjął decyzję o nieuznaniu I tury wyborów prezydenckich, które miały miejsce 24 listopada, oraz nakazał powtórzenie całego procesu wyborczego„.
Wyborcy mieli dosyć mainstreamu
Okazało się, że zwycięstwo Georgescu stało się szokiem dla dwóch partii od lat będących najważniejszymi, co wygląda tak jakby w Polsce w wyborach prezydenckich miał wygrać jakiś kandydat nie związany z głównymi partiami, które od lat wystawiają swoich kandydatów i uważających, że każdy kto próbuje kandydować spoza ustalonego towarzystwa jest z zasady podejrzany. A zwyczajnie okazało się, że wynik wyborów prezydenckich w Rumunii był skutkiem niechęci obywateli tego kraju do mainstreamu, który od lat walczył ze sobą o władzę. Jednak kampania prowadzona na tik-toku w której odwoływał się do haseł „nacjonalistycznych” czy też „godnościowych” przyniosła mu popularność i duże poparcie.
Nieprzejrzyste metody
Tym czasem sąd uznał sobie, że sposób prowadzenia kampanii po raz kolejny sprawia kłopot zwolennikom demokracji. Gdy powtarzany do znudzenia miałki przekaz, w którym próbuje się ludziom udowadniać permanentnie, że są wolni i żyją w ustroju demokratycznych przy akompaniamencie nieistotnych sporów przestawał trafiać do wyborców, to Calin Georgescu postanowił zastosować nowoczesne metody dotarcia do wyborców i w taki sposób zadziwił tych, u których widocznie zaczęła pycha kroczyć przed upadkiem. Uzasadnienie sądu bowiem brzmiało „dopuścił się manipulacji poprzez wykorzystanie nieprzejrzystych i naruszających ordynację wyborczą technologii cyfrowych oraz sztucznej inteligencji w prowadzeniu kampanii. W efekcie miało dojść do naruszenia zasady równości szans kandydatów ubiegających się o stanowisko głowy państwa. Sędziowie zwrócili też uwagę na nietransparentny sposób finansowania kampanii Georgescu, który sam twierdził, że nie przeznaczył na nią żadnych środków”. Jak widać uzasadnienie było wyjątkowo absurdalne, bo przecież równie dobrze identyczne metody przekazu mogli zastosować kandydaci z partii maintremowych i wtedy by została zachowana równość.
Protesty i aresztowanie
Jak się okazuje demokracjoniści nie wzięli pod uwagę ani tłumaczeń prof. Georgescu, że nie ma nic wspólnego z oskarżeniami o bycie „prorosyjskim”, a na nic zdały się także protesty wyborców domagających się unieważnienia decyzji sądu. Georgescu powiedział, że znowu przeprowadzano naloty na mieszkania Jego zwolenników o godzinie 6 rano. Jego zdaniem włamywano się do mieszkań, budząc dzieci. Próbowano fabrykować dowody, uzasadniając kradzież wyborów i robiąc wszystko aby zablokować Jego ponowną kandydaturę. Doszły do tego naturalnie oskarżenia o utworzenie organizacji o charakterze faszystowskim, rasistowskim lub ksenofobicznym. Na dętość tej akcji wskazuje dodatkowo badanie tej sprawy pod kątem różnych przestępstw. A są to działania przeciwko porządkowi konstytucyjnemu, nieprzestrzeganie reżimu obrotu bronią i amunicją, prowadzenie jakichkolwiek działań z użyciem wyrobów pirotechnicznych bez odpowiedniego zezwolenia, publiczne podżeganie oraz zarzut wskazany powyżej. Jak widać gdy już nie da się uciszyć tego kto mówi prawdę, to sięga się do ostatecznych środków, szczególnie że Georgescu miał właśnie ogłosić ponowny start w wyborach. Taka metoda jednak może doprowadzić do tego, że także europejska tarcza demokracji, którą uderzono w Georgescu i Jego zwolenników może mieć jednak jak kij swój drugi koniec.