Stany Zjednoczone kontynuują politykę cięć, mającą zapewne nie tylko „odchudzić” różne urzędy, ale także przynieść krajowi oszczędności. Financial Times poinformowało o tym, że setki pracowników Departamentu Stanu, którzy pracują na terenie całego kraju zostanie zwolnionych w najbliższych dniach. A wszystko to efekt decyzji Sądu Najwyższego, który pozwolił, aby administracja przeprowadziła redukcje w agencjach federalnych. Pracownicy pracujący za granicą oraz Ci z rzadkimi umiejętnościami ocaleją, ale ucierpią na redukcjach struktury wewnętrzne. Te zostały uznane za „nadmiarowe” oraz niezgodne z kursem Białego Domu.
Rubio nakreśla plan
Okazuje się, że Departament Stanu był organem zbyt ociężałym i decyzyjnie być może słabo wydolnym, gdyż Marco Rubio ogłosił jeszcze w kwietniu, że trzeba zredukować personel o 15 proc. Sam Departament Stanu miałby dzięki temu stać się aktualnym oraz szybkim. Przy okazji zniknęłaby biurokratyczna nieefektywność. Tak wyjaśniała to rzeczniczka prasowa urzędu Tammy Bruce. To wszystko wpisuje się w ogólny kurs redukcji dziesiątek tysięcy stanowisk w organach władzy. A przecież wcześniej do analizy i oczyszczenia struktur federalnych z niecelowych wydatków upoważnił Trump Elona Muska. Ten krok jak powiedział jeden z dyplomatów pozwoli się skupić na realnych priorytetach dyplomatycznych.
Likwidacja przyczyn
Utrudnienia nie wzięły się znikąd. Tego typu sytuacja powodująca paraliż decyzyjny brała się z tego, że powielane były funkcje. W związku z tym planuje się konsolidację tych funkcji. Dotyczy do finansów, zasobów ludzkich czy też polityki sankcji. Tam właśnie funkcjonuje wiele równoległych struktur. Z tego wyłonić się ma jedno zintegrowane Biuro ds. Sankcji. Nie będzie ruszane np. Biuro Polityczne potrzebne ze względów operacyjnych. Na miejscu biur ds. demokracji i praw człowieka, które miały być podatne na ideologiczne zawłaszczenie mają powstać biura ds. swobód obywatelskich oraz wolnego rynku. Widać wiec tu wyraźnie priorytety, na których ma się opierać trumpowska polityka. A więc z jednej strony otwarcie na retorykę odchodzącą od ideologii opartej na symulakrach, które właśnie były zamknięte w pojęciu „praw człowieka”. A tą właśnie ma być retoryka oparta na swobodach obywatelskich polegających na pielęgnowaniu „wolności słowa”, choć widać w tym niekonsekwencje, bo swobody obywatelskie na amerykańskich uczelniach kończą się wraz z krytyką polityki Izraela. Z drugiej strony promowanie ideologii wolnego rynku może oznaczać mocny, prokapitalistyczny kurs, który mógłby być zaczątkiem tego o czym wspominano, czyli stworzeniem w Stanach Zjednoczonych „kasty bilionerów”.