„El Pais” przypomina, że jeszcze w lutym tego roku Trump razem z Netanjahu snuli plany przekształcenia Gazy w Rivierę Bliskiego Wschodu, co wywoływało ogromny szok wśród społeczności międzynarodowej, wstrząśniętej tego typu deklaracjami budowy ośrodka dla jako to określił Trump „ludności świata”, podczas gdy Palestyńczyków wypędzanych z Gazy miałyby przygarnąć inne kraje, a bogate za to zapłacić. W efekcie zdaniem autorów artykułu wizja budowy riviery na kościach pomordowanych Palestyńczyków pozostała pieśnią przeszłości, a Trump odbył sobie podróż po regionie, zawierając nawet bilionowe umowy, a przy okazji ignorując zupełnie Izrael. „Podczas swojej podróży republikański prezydent zmienił swoją politykę wobec Bliskiego Wschodu, witając Syrię z powrotem we wspólnocie międzynarodowej i potwierdzając, że umowa nuklearna z Iranem jest na dobrej drodze — wszystko to ku niezadowoleniu Izraela”.
Zniesienie syryjskich sankcji
Dotychczas często mawiano, że w stosunkach Stanów Zjednoczonych z Izraelem ogon machać miał psem, przed kolejnymi przywódcami Izraela trzeba było przy okazji jego wizyty pochylać głowy, a gdy przemawiał w Izbie Reprezentantów należało „klaskać, mając obrzękłe dłonie”. Wszystko najlepiej na stojąco. Dziennikarze „El Pais” pokazują natomiast, że Trump zaczyna prezentować całkiem odmienną politykę. „W ostatnich tygodniach Trump podejmował śmiałe kroki na Bliskim Wschodzie bez konsultacji ze swoim kluczowym partnerem geopolitycznym, spychając Izrael na dalszy plan. Najnowszym było jego środowe spotkanie z nowym przywódcą Syrii, Ahmedem al-Sharą, w Rijadzie, podczas podróży do Arabii Saudyjskiej, Kataru i Zjednoczonych Emiratów Arabskich — jego pierwszej w tej kadencji — po ogłoszeniu dzień wcześniej, że
sankcje USA wobec Syrii zostaną zniesione . Waszyngton utrzymał te sankcje nawet po obaleniu reżimu Baszara al-Assada w grudniu”. Co ciekawe wszystko to pomimo propozycji Izraela aby sankcje te utrzymać.
Normalizacja z Iranem oraz Jemenem
Autorzy przypominają także rozmowy z Iranem, pomimo niezadowolenia Izraela, a także jawnych nacisków z ich strony, co miało miejsce przed rozmowami amerykańsko-irańskimi w Rzymie. Poniżające że o tego typu sytuacjach władze Izraela dowiadywać miały się z prasy. „Drugą było porozumienie z rebeliantami Huti w Jemenie, na mocy którego bojownicy zgodzili się zaprzestać ataków na statki handlowe na Morzu Czerwonym w zamian za zaprzestanie nalotów na nie przez USA”. A że porozumienie nie dotyczyło nie wystrzeliwania rakiet w kierunku Izraela, dlatego można powtórzyć pytanie czy tego typu rakieta wystrzelona w kierunku Izraela z Jemeneu nie była wiadomością od Trumpa podróżującego niedaleko po regionie Zatoki Perskiej. Wiadomością bardzo wymownie informującą, że „nie ze mną te numery Bibi”. Bowiem „podczas gdy prezydent USA chwalił się tym paktem w Rijadzie, we wtorek w Jerozolimie i Tel Awiwie zawyły syreny ostrzegające przed nadlatującą rakietą Huti”. W końcu Amerykanie także tajnie negocjowali z Hamasem uwolnienie ostatniego żyjącego zakładnika z Ameryki. Znowu z pominięciem Izraela.
Riviera ale bez wojny
Artykuł sugeruje, że sprawa Riviery Bliskiego Wschodu jest naturalnie na stole, ale „Trump chce zakończyć wojnę tak szybko, jak to możliwe — wojnę, którą w środę opisał jako brutalną — podczas gdy Netanjahu powiedział, że zakończy się ona jedynie całkowitym zwycięstwem nad Hamasem”. Widocznie Trump wszędzie gdzie jest pokazuje, że jego biznesy lubią ciszę, dlatego tak entuzjastycznie było witany Arabii Saudyjskiej, Katarze oraz Zjednoczonych Emiratach Arabskich, pokazując że do biznesów najlepszy jest spokój, bez zajmowania się dodatkowymi problemami związanymi z godzeniem różnych stron. W kwestii Izraela nie pomogły ani naciski Rubio, ani Witkoffa. Premier Izraela nie uległ. „Wręcz przeciwnie, 5 maja Netanjahu ogłosił swój zamiar podboju i okupacji terytorium palestyńskiego”. W artykule przytaczane są słowa Rouzbeha Parsiego z Programu Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w Szwedzkim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Stwierdził on, że „Trump prawdopodobnie słucha krajów Zatoki Perskiej, które mówią mu, aby kontynuował negocjacje z Iranem i powstrzymał Izraelczyków w Strefie Gazy. W obu kwestiach Netanjahu jest po przeciwnej stronie”.
Dyplomacja bliskowschodnia
Jeszcze bardziej logicznym następstwem wskazania Izraelowi, że nie jest on już priorytetem dla Stanów Zjednoczonych jest fakt postawienia dla bliskowschodnie umiejętności dyplomatyczne. Wskazany jest tutaj Katar, który pomagał w negocjacjach z Hamasem oraz Arabia Saudyjska w kwestii ukraińskiej. Ale także „widzi ich jako inwestorów, nabywców amerykańskich produktów obronnych i technologicznych — w Rijadzie USA podpisały umowy warte 600 miliardów dolarów — i eksporterów energii. Nie mniej ważne jest to, że są kluczowymi graczami w jego wysiłkach na rzecz kontrolowania globalnych cen gazu i ropy”. Zwyczajnie więc interesy USA są tutaj na pierwszym miejsce wedle zasady „America first”, ale artykuł sugeruje powołując się na zdanie urzędników obydwu krajów, że stosunki między obydwoma krajami miały sięgnąć dna. Mimo to we wnioskach możemy się dowiedzieć, że nie można do końca przesądzać takiej tezy, gdyż Trump także w Abu Zabi powiedział, że chce posiadać Strefę Gazy i przekształcić ją w „strefę wolności”. Widocznie „ludzie świata” czekają, a przy być może pozornym besztaniu izraelskiego premiera, wykonuje on po cichu „dobrą robotę” na przyszłości, „czyszcząc” Strefę Gazy po przyszłe inwestycje. A wtedy pewnie i spokój dla biznesu nastanie.