Jak się okazuje, gdy do głosu w Europie może dojść nie ten miliarder, który akurat pasuje unijnemu salonowi, to wtedy zaczyna się podnosić krzyk. Ten krzyk objawia się wysokiego poziomu gimnastyką słowną, a wszystko to oczywiście w imię obrony demokracji europejskiej, która poczuła się po raz kolejny zagrożona. Niestrudzenie na rzecz obrony demokracji działają polskojęzyczni europarlamentarzyści, którzy na różne sposoby próbują udowodnić, że należy coś zrobić z tym, że demokracja nie działa gdyż są ośrodki które podają informacje, które jako że mogą się nie spodobać pewnym kręgom to są uznawane za dezinformacje, a wtedy to już kończy się to co nazwać można wolnością słowa.
Powrót do starych czasów
Cały czas obserwuję w Polsce próbę podziału rzeczywistości społecznej w naszym kraju na „czasy słusznie minione” oraz obecne. To samo automatycznie przekłada się na dychotomię Wschód/Zachód, co nie musi nawet wzmacniać swoim przekazem Borrell, który podzielił świat na ogród i dżunglę. Bardzo silne oddziaływanie edukacji oraz mediów na trwałe ugruntowuje programowanie neurolingwistyczne odbiorców, którzy nie dość, że akceptują ten przekaz, a przez to swoje wyobrażenie świata, to do tego albo są w stanie przyjąć do wiadomości powtórkę metod z „czasów słusznie minionych” bądź wyprzeć szybko z pamięci fakt ograniczania wolności właśnie w identyczny sposób. Oto bowiem red. Rafał Otoka-Frąckiewicz przypomniał sobie Mistrzostwa Świata w Hiszpanii, rozgrywane ponad 42 lata temu, gdzie Polska grała m.in. ważny mecz ze Związkiem Radzieckim, który jak wiadomo był wydarzeniem nie tylko sportowym ale i politycznym. W tymże meczu na trybunach pojawiały się flagi Solidarności, co próbowano ukryć w Polsce, poprzez nadawanie transmisji jak się okazuje z minutowym opóźnieniem. A później wskazał on na to co uczyniono ostatnio w telewizji belgijskiej. Okazało się, że zastosowano identyczny mechanizm, uzasadniając to „faktem”, że Trump jest skrajnym rasistą i nawoływaczem do nienawiści. A to co w związku z tym uczyniła telewizja nie jest cenzurą, ale analizą jego słów.
Algorytmy, redaktorzy, korektorzy
Jakby nie spojrzeć na to, zauważyć można że istniejący w PRL-u Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk zajmował się w podobny sposób tym czym zajmuje się telewizja kraju uznawanego chyba za wzór demokracji i wolności słowa jeśli znajduje się on na przecież czującym się lepszym Zachodzie. Co można przeczytać na wikipedii gdy chcemy się dowiedzieć jaki był cel tego organu? „Był to organ cenzury (analogiczne instytucje były obecne we wszystkich krajach tzw. bloku wschodniego), badający wszelkie formy oficjalnego przekazu informacji z punktu widzenia ich zgodności z aktualną polityką państwa i zakazujący rozpowszechniania informacji i treści niepożądanych przez rządzącą monopartię komunistyczną„. Dziś taki urząd oficjalnego cenzora zajmują algorytmy ale i cały czas redaktorzy oraz korektorzy o czym po raz kolejny dowiedziałem się tym razem na przykładzie głównego trójmiejskiego portalu informacyjnego z relacji jednej z pracujących tam osób. Bo czy „analiza słów” ze względu na tzw. rasizm nie jest analogiczna z „badaniem wszelkich form przekazu” z czasów tzw. słusznie minionych? Z tymże wtedy „zagrożona” czuła się przez to monopartia komunistyczna, reprezentująca system tzw. demokracji ludowej, a teraz „zagrożona” jest sama demokracja, w której ponoć panuje wolność słowa oraz monopol na prawdę. Choć czasem jak się okazuje trzeba „analizować słowa”, jeśli „demokracja jest zagrożona” przez nie tego miliardera, którego lubi Europa.