Tomasz Cukiernik, autor książki o bilansie 20 lat obecności w Unii Europejskiej w najnowszym numerze „Najwyższego Czasu” wykazuje jak w rzeczywistości wygląda sprawa kosztów związanych z „zieloną transformacją” pokazującą nam, że koniecznie należy na nią się orientować, bo inaczej czeka nas zagłada ziemi oraz ludzkości. Na podstawie raportu Scandinavian Policy Institute udowadnia on, że wzrost liczby instalacji wiatrowych i fotowoltaicznych powoduje proporcjonalny wzrost ceny za energię elektryczną, choć w propagandzie wmawia się ludziom, że cena ma spadać jeśli aż tam mocno przestawimy się na zielone pozyskiwanie energii.
Im więcej, tym drożej
Wyżej wymieniony raport o tytule „Prąd za jakąkolwiek cenę? Rzeczywisty koszt energetyki wiatrowej wskazuje na to, że „im większa sieć przesyłowa i bardziej rozproszona produkcja energii elektrycznej, tym trudniej będzie utrzymać stabilność systemu. Bardziej nierównomierna produkcja rozłożona na większych obszarach wymaga nie tylko dłuższych, ale także sieci przesyłowych o większej przepustowości, co generuje wysokie dodatkowe koszty i jest negatywne dla środowiska”. Zarządzanie niestabilnością energii wiatrowej oraz słonecznej powoduje, że muszą istnieć inne źródła energii, które można włączać i wyłączać w razie potrzeby, aby zrównoważyć podaż i popyt. Ilość energii w tych elektrowniach musi także powodować, że będzie istniała moc dostępna w elektrowniach bilansujących. A to spowoduje, że wykorzystanie mocy bilansującej będzie niższe, przychody operatorów w związku z tym także. Jako rekompensatę trzeba w związku z tym podnieść cenę energii bilansującej. W efekcie naturalnie cena energii jest ogólnie wyższa. Co potwierdzają fakty.
Cała masa kosztów
Jak podaje autor przy kosztach samej energii wiatrowej czy fotowoltaicznej nie uwzględnia się różnych czynników. A są także różne koszty o których się nie mówi przy budowie elektrowni LCOE. uwzględnia się tylko koszty budowy elektrowni, paliwa oraz kosztach operacyjnych. Natomiast nie bierze się pod uwagę kosztów bilansowania, magazynowania, zapasów energii, kosztów środowiskowych, recyklingu i przestrzeni materiału wejściowego na jednostkę produkcji czy zwrotu z zainwestowanej energii. A to oznacza że wyższy udział OZE w systemie oznacza wyższy koszt jednostkowy energii wiatrowej. I tak oto przy 20 proc. udziale koszt znacznie wzrasta, a przy 40 proc. udziale wzrasta on już dwukrotnie. Tomasz Cukiernik wskazuje także na przykładzie Wielkiej Brytanii, że przykładowo koszty budowy farm wiatrowych wzrosły wraz z kosztami operacyjnymi oraz serwisowymi gdy mówi się o farmach wiatrowych wybudowanych w latach 2002-2019. Inna opinia prof. Hughesa wskazuje na to, że aby inwestycje takie zwróciły się zarówno kredytodawcom jak i inwestorom to średnie ceny hurtowe energii wzrosnąć mają 3-4 krotnie. A taki wzrost cen wymaga także podwyżki cen gazu oraz opodatkowania 8-10 krotnie w stosunku do obecnego poziomu, co akurat robi Komisja Europejska. A to opodatkowanie emisji CO2 właśnie powoduje opłacalność budowy farm wiatrowych. Oczywiście płacić mają obywatele Unii Europejskiej.
Słaba żywotność
Firmy zajmujące się energią wiatrową muszą być dotowane przez państwo aby nie ponosić strat. Do tego nowe instalacje mają krótszą żywotność, wyższe koszty eksploatacji niż poprzednio. Wszystko w wyniku strat jakie poniosły firmy w związku z trwałością turbin. Dla wiatru lądowego jej trwałość wynosi 15 lat, a dla morskiego 12 lat. A opłacalność jest 2-3 krotnie niższa niż zakładały pierwotnie obliczenia ekonomiczne. A wszystko dlatego że turbiny mają spadek wydajności z każdym rokiem użytkowania. Turbiny lądowe o mocy 2 MW tracą co roku 3 proc. mocy, a morskie nawet do 4,5 proc. A to generuje kolejne koszty. Mowa jest także o tzw. magazynach energii, które miałyby istnieć, gdyby nie było akurat wiatru. Autor pokazuje, że po różnych obliczeniach wychodzi, że koszt ich budowy w Szwecji ma wynieść ponad 7 proc. PKB. Do tego magazyny są średnio korzystne z klimatycznego punktu widzenia, bo też generują 15 mln ton CO2 rocznie. Dochodzą do tego koszty środowiskowe, co oznacza np. opłacanie operatorów za zmniejszanie produkcji gdy dochodzi do nadwyżki zainstalowanej mocy. Ergo dochodzi wtedy do sytuacji gdy jest za dużo wiatru bądź słońca. Wcale więc także nie wynika z tego, że jest ona ekologiczna, bo emituje dwutlenek węgla w znacznej ilości, a do tego dziesięciokrotnie zwiększa zapotrzebowanie na zasoby nieodnawialne. W końcu trzeba do tego ogromnych obszarów ziemi. Różne inne negatywne czynniki jak hałas, negatywny wpływ na bioróżnorodność, rozprzestrzenianie się toksyn czy nanocząsteczek powoduje, że sprzeczne jest to z większością szwedzkich celów środowiskowych. Te wszystkie przesłanki pokazują, że „zielona transformacja” cechuje się przy propagandzie sukcesu „zielonym krętactwem”, za który zapłacimy z własnej kieszeni, choć cały czas przecież żyjemy na węglu, który byłby w tym przypadku o wiele tańszą opcją dla Polaków.